Falowanie powierzchni trwało kilka sekund, było bardzo nieprzyjemne dla mieszkańców oddalonych o kilkanaście kilometrów od miejsca wstrząsu. Po ziemią doszło do bardzo silnego wstrząsu w rejonie oddziałów G1 i G2 Rudnej Głównej.
Pierwotnie określono go na górniczą siódemkę, niemal ósemkę. Potem po dokładnych przeliczeniach potwierdzono, że wstrząs był bardzo silny. Doszło do niego w ubiegłym tygodniu we wtorek tuż przed godziną 14. W europejskiej sieci pomiarów sejsmicznych można było odczytać wartość tego wstrząsu na 4,5 w skali Richtera.
W KGHM natychmiast uruchomiły się alarmy. Do pracy ruszyli ratownicy i zarazem górnicy. Rozpoczęto ewakuację. W rejonie bezpośredniego zagrożenia były 32 osoby. Akcja ratownicza rozpoczynała się w kopalni już liczono ludzi. Po takim wstrząsie można było spodziewać się wszystkiego. Wkrótce było wiadomo, że brakuje 14 górników. Poszukiwania trwały łącznie 24 godziny, po kilku godzinach od rozpoczęcia akcji około godziny 18 wieczorem poszukiwano jeszcze 9 górników.
Brać górniczą wśród wielu innych zawodów wyróżnia olbrzymia nadzieja i wiara w dobre zakończenie tak było i tym razem, patrząc na to jak wielka mogła być skala podziemnej tragedii Nadzieja umiera ostatnia i ratownicy w to wierzą. Krzysztof Skraba, mechanik sprzętu ratowniczego, był jednym z kilkudziesięciu ratowników, którzy pod ziemią, w bardzo w trudnych warunkach szukali swoich kolegów. – Pracuję ponad 20 lat, ale pierwszy raz widziałem taką skalę zniszczeń.
Warto wspomnieć, że w całej akcji udział brały 32 zastępy JRGH. Każda godzina i każdy kolejny uwolniony z zagrożonego rejonu górnik, dawał nadzieję, że wszyscy będą żywi. Przeciągająca się akcja została zakończona w niesamowity sposób. Ostatnim z poszukiwanych był Marek Tobiński z Głogowa (49 l.), mąż, ojciec trójki dzieci. Pod ziemią miał kanapkę i litr wody. Pracuje na wozie odstawczym. Koledzy z kopalni wołają na niego “Lucky” (szczęściarz) coś w tym jest. Kiedy ratownicy dokopali się do miejsca, w którym był odcięty od świata, sam do nich wyszedł. Pod ziemią był dobę spędził ją przy swojej maszynie. Kiedy doszło do wstrząsu był w kabinie. Ani operatorowi ani maszynie nic się nie stało.
Moja praktyka jest już 22-letnia, ale po raz pierwszy widziałem na dole taki ogrom zniszczeń. Do zasypanych szliśmy z dwóch stron. Z jednej jednak pokonała nas natura. Górotwór pracował, trzeszczał i straszył, groziło kolejnym zawaleniem. Do odciętych dotarliśmy jednak od drugiej strony.
Ratownicy nie kryli wzruszenia, a nawet łez. Cieszyli się, że wszyscy górnicy zostali uratowani, a oni też, że są cały czas cali i zdrowi. – Kiedy dochodziliśmy do ostatniego górnika widzieliśmy światła jego wozu. Wyszedł do nas sam.
– Wtedy dopiero zdaliśmy sobie sprawę, że żyje, a był to najcudowniejszy moment całej akcji – opowiadał Krzysztof Skraba.
W ocenie specjalistów przeprowadzona akcja była jedną z najtrudniejszych w historii KGHM. Mimo tego, że skończyła się szczęśliwie, dwóch górników nadal jest w szpitalach. Stan jednego określany jest jako dobry, przejdzie operacje rekonstrukcji dłoni, drugi z górników walczy o życie.